Bardzo długo żyłam przekonaniem, że wpuszczenie kogoś do domu musi być poprzedzone uporządkowaniem go. Z każdego kąta bowiem wyskakują pamiątki po którymś z moich i mojej rodziny wielu żyć. Bardzo długo brałam się za to porządkowanie. Niespodziewanie zauważyłam, że ruszyło ono dopiero wtedy, gdy ludzie zaczęli się w nim pojawiać, mimo wszystko.
Myślę sobie teraz, że uległam, może precyzyjniej, poległam na polu Insta-psychologii i założenia, że zanim się kogoś wpuści, to trzeba się samodzielnie posprzątać. Myślę sobie, jak bardzo wielu z nas żyje w przekłamanej rzeczywistości. Żyjemy samotnie nie czując tego, bo telefon wypełnia nam to, co wypełniać zwykł człowiek z krwi i kości. I próbujemy wypuścić na rynek gotowy produkt, bo przecież tylko na taki jest zapotrzebowanie. Szukamy gotowego produktu, bo wszędzie wmawia się nam, że tylko taki da nam szczęście.
Wstyd.
To z jego powodu nie potrafimy iść do przodu. To, co wydaje się krzyczeć z przepastnej przestrzeni internetu, żeby z nim zerwać, tak naprawdę może wbijać coraz mocniej w ścianę, pod którą się stanęło.
Jestem coraz mocniej przekonana, że bardzo sprytnie wmówiło się nam narcystyczną bańkę po to, żeby w tej ścianie nas umieścić.
Nie kłócę się z koncepcją, że swojego szczęścia nie możemy oprzeć na drugim człowieku tak samo jak na innych przemijalnych rzeczach. Widzę jednak jak bardzo można popłynąć z interpretacją fragmentarycznych złotych rad od nawet bardzo uznanych specjalistów.
Energia domu zmienia się wraz z obecnością ludzi. Dosłownie czy w przenośni, nie ma znaczenia.
Myślę, że dla bardzo niewielu z nas samodzielne sprzątanie jest możliwe i zgodne z naturą.
Niekoniecznie ktoś ma Ci ten dom sprzątać. Oraz nie powinien. Ale może być.
Dla wielu z nas, myślę, jest to zgodne z naturą i najczęściej wystarczające.
Zamieniłabym, przynajmniej dla niektórych, "posprzątaj swój pokój" na "sprzątaj swój pokój".
Komentarze
Prześlij komentarz