Posty

Wyświetlanie postów z październik, 2015

Pierwsze słowo, drugie słowo...

"Pierwsze słowo do dziennika, drugie słowo do śmietnika" - to jedna z zasad z dzieciństwa, która jest ponad wszelką wątpliwość... bez sensu. Nie jest jedyną, która mogła znacząco wypaczyć spojrzenie na świat niejednego pokolenia. No bo, czy rzeczywiście warto przyjąć taką zasadę? Czy pierwsze wypowiedziane słowo istotnie chcielibyśmy zawsze uznać za wiążące? Weryfikacja przychodzi najczęściej, kiedy opadają emocje, lub kiedy da się ocenić faktyczne owoce. Gdyby w czasie kłótni brać pod uwagę wszystkie wypowiedziane głupoty, jak np. "najchętniej wysadziłbym cię w powietrze za pomocą bomby zrobionej z dyni"(to powtórzone za amerykańskim komikiem), to raczej wiele związków nie miało by szansy na przetrwanie. Z drugiej strony, niejednokrotnie pada wiele pięknych słów, które po jakimś czasie mają tyle samo wartości, co... pusta torebka po kanapce - nie dość, że żadnego z niej użytku, to jeszcze wkurza, bo śmieci. Kolejna zasada, która może spowodować wielkie rozczarowa

weselnie

No i mamy zmiany... ale ja nie o tym, ja o weselu. One są szczególnym czasem, zawsze, a każde zgoła różnym jeśli chodzi o dostarczanie wrażeń. Są wesela luksusowe, są takie standardowe i takie gdzie jest tzw półstandard. To wszystko rozpatrując aspekt czysto zewnętrzny. Są wesela rodzinne, są anonimowe. Są bardzo przemyślane i bardzo spontaniczne. Jeden mają punkt zbieżny, bez którego się nie odbędzie żadne z nich, a który stanowi dla mnie zawsze element najciekawszych obserwacji. Ludzie. W ten weekend dane mi było dotknąć takich wrażeń, że ciężko idzie ubranie ich w słowa. Jednak spróbuję. Najważniejsza rzecz, która nie może umknąć mojej uwadze przez dłuższy już czas. Pięknym doświadczeniem jest znaleźć się w grupie ludzi, która nie wartościuje... nie wartościuje niepełnosprawności, ani zasobności portfela; nie robi rankingu najpopularniejszego koloru tego sezonu, ani najmodniejszej sylwetki; nie wartościuje wolności od nałogów, lub jej braku. Jesteś gościem, jesteś człowiekiem, jest
Kochać trzeba wszystkich, bezwzględnie. Z tym się nie kłoci, to jest prawda uniwersalna. Ale kiedy niektórzy idą tak hałasując po ulicy, rozrabiając i tak groźnie wyglądając, to z uczuć prędzej o lęk. A wiadomo, że w miłości lęku być nie powinno, ergo trudno w tej sytuacji o miłość. I jakby tak, hipotetycznie, od takiego osobnika dostać w hipotetyczny łeb, to zrozumiałym staje się, że jeszcze trudniej... No to wtedy jak tu kochać? Serce mówi kochać, rozum każe wiać... albo rozum każe kochać, a natura - najlepiej się bronić, albo chociaż nie lubić. Można oczywiście powiedzieć, żeby w dzień się włóczyć nie w nocy, ale, ale... ta zasada się nie sprawdzi, bo i w dzień co raz to gęściej tych zaczepnych młodych, pół-młodych, poszukujących sensu i zagubionych w świecie. Mocno trzeba się starać o miłość w dzisiejszym świecie, ciężka to praca, oj ciężka.

który ja to ja/ a cóż oni winni?

Najbliższych z reguły wybieramy sobie na osoby, które doświadczą cierpienia z naszej strony. Tak się po prostu naturalnie dzieje. Bo co? Mówię oczywiście o nas, furiatach, ale pewnie i niejednemu z chłodniejszym temperamentem się zdarzy wylać jakiś syf na kogoś z rodziny, przyjaciół, kto przypadkiem znalazł się na linii ognia. I teraz pytanie: który to jest ten prawdziwy ja? Frustrat, który nie widzi w danym momencie nic poza czubkiem swojego nosa, czy osoba z głębokim pragnieniem czynienia dobra i wylewania już tym razem przysłowiowej tęczy dookoła własnej osi? Jak tu znaleźć w sobie odwagę bycia najlepszym wtedy, kiedy ci wszyscy obcy ludzie nie mają do nas dostępu, kiedy nie musimy się uśmiechać, a możemy wszystko? I żeby wtedy właśnie jakoś się tak cieplej obejść z drugim człowiekiem? Zamiast krążyć w przestrzeni myśląc, kręcąc, przeżywając, a nic nie robiąc. Bo nie tylko rani to, co się powie, ale chyba może być bolesne też, że brakuje komunikatu, gestu pozytywnego... czegoś ciep

próby ciąg dalszy

Szkoda, że te witryny nie mają jakiegoś bezpośredniego połączenia z głową, żeby wrzucać się dało na bieżąco, tak z automatu w ciągu dnia... ileż tu by było myśli, ile porad, fascynujących relacji z mało fascynujących zdarzeń dnia powszedniego. Tętniłby życiem, wątkami, postaciami blog, niczym najlepsza powieść... tymczasem, kiedy już jest czas, no to.. bo co tu skomentować, czym zainteresować? Debatą - no nie specjalnie, choć kilka kolorowych żartów ze strony wielobarwnej postaci rzeczywiście nawet mnie poruszyło... pogodę - nie, dziękuję... No to może chociaż życie? No dobra, tu zawsze coś jest do obgadania. A inspiracja czasem zupełnie znienacka... "Kto nie chce, znajdzie powód. Kto chce, znajdzie sposób" - takie małe motto na najbliższy czas. Można to różnie potraktować, np. z mostu rozliczyć tych, co nie chcieli i sposobu nie znaleźli, wzbudzić żal mało doskonały, pielęgnować to uczucie skrzywdzenia i szukać innych podobnych cytatów :) Ale, jest co najmniej jeszcze jeden
Co też mi przyszło do głowy...? Bloga? Ja? Nie wiem, co tu się właśnie wydarzyło...