Pierwsze słowo, drugie słowo...
"Pierwsze słowo do dziennika, drugie słowo do śmietnika" - to jedna z zasad z dzieciństwa, która jest ponad wszelką wątpliwość... bez sensu. Nie jest jedyną, która mogła znacząco wypaczyć spojrzenie na świat niejednego pokolenia. No bo, czy rzeczywiście warto przyjąć taką zasadę? Czy pierwsze wypowiedziane słowo istotnie chcielibyśmy zawsze uznać za wiążące? Weryfikacja przychodzi najczęściej, kiedy opadają emocje, lub kiedy da się ocenić faktyczne owoce. Gdyby w czasie kłótni brać pod uwagę wszystkie wypowiedziane głupoty, jak np. "najchętniej wysadziłbym cię w powietrze za pomocą bomby zrobionej z dyni"(to powtórzone za amerykańskim komikiem), to raczej wiele związków nie miało by szansy na przetrwanie. Z drugiej strony, niejednokrotnie pada wiele pięknych słów, które po jakimś czasie mają tyle samo wartości, co... pusta torebka po kanapce - nie dość, że żadnego z niej użytku, to jeszcze wkurza, bo śmieci. Kolejna zasada, która może spowodować wielkie rozczarowa