Świat wydawać się może znacznie piękniejszy, kiedy zamiast o śmierci myśli się o życiu.
Ostatnim czasem ciężko bywało mi myśleć o życiu, z zupełnie nierozpoznanej przyczyny.
Czasem nachodzi nas ten rodzaj myślenia, ot tak po prostu.
Może z powodu swoistego trendu spoglądania w stronę celu, który ma wyznaczać rytm naszych działań? Właściwie ich bycie wyznaczać... modne to jest bardzo.
I tak spogląda się w przód, bo w tył jakoś niepolitycznie i psycholog nie zaleca. I w końcu, jak się tak biegnie do przodu, to i myśl o mecie może się zdarzyć, może.
Niby pozytywna to myśl, póki z dystansu porządnego. Gorzej, kiedy bardzo wcześnie z jakiegoś powodu, wyda się być nie-tak-odległa. Trochę się wtedy czuje ciężar butów, do biegania wyposażonych, ale na daną chwilę nie odbijają, nie amortyzują. Grzęzną.
Stoi się tak z pełną świadomością, że i tak nic na to się nie poradzi przecież. Ani zatrzyma się życie, ani przyspieszy. Na głowie się stanie, na ręce jednej - nic się nie da zrobić. Cokolwiek by się nie zrobiło.
Co się czuje wtedy to nie ma nazwy, ani rymu do tego nie ma, bo nazwy nie ma. Nie ma. Nie ma. Niczego nie ma, czyli nie ma niczego. Czyli jest nic. Czyli nic istnieje. Czy nie istnieje nic?
Za daleko to poszło.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Który dałeś i zabrałeś

Rozmowy z i