"w małżeństwie nie chodzi o to, kto ma rację"

Gdybyśmy zastosowali tę zasadę w 90% naszych relacji społecznych, o ile piękniejszy stałby się nagle świat. O ile bylibyśmy szczęśliwsi nie musząc sobie nawzajem niczego udowadniać.
A ponad wszystko udowadniać niczego sobie samym.
Bo istotnie w większości sytuacji nie musi mieć znaczenia czy racja jest mojsza czy najmojsza.
Ciekawi, czy w ogóle kiedykolwiek ma to jakieś znaczenie.
Bo, istotnie, postrzeganie rzeczywistości jest tak subiektywne, jak bezmiar wszechświata, znaczy to, że ogromnie.
Tym samym, uparcie próbując dowieść swojego, możemy nigdy nie wyjść z zaklętego kręgu frustracji i pseudo bohaterstwa.
Ten drugi czasem musi pozostać przy swoim, tak samo jak ten pierwszy. Czasem jeden musi się na czyjeś zgodzić i odwrotnie. Ale czasem musi tak być, że każdy musi mieć swoje.
I żeby głowy o mur nie rozwalić trzeba razem iść wzdłuż tego muru. Najlepiej trzymając się za ręce.
Lub chociaż ramię w ramię. Żadnemu ta droga raczej nie będzie leżała. I dobrze.
To pomoże zachować równowagę.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Który dałeś i zabrałeś

Rozmowy z i