Jest tak jasno i pięknie.
Chyba mi z żalu serce pęknie.
Że siedzę w domie z betonu, świat oglądając z balkonu.

Z którego sus byłby wyjściem sensowniejszym, niż spęd czasu w co raz mniejszym
czterościanie kanciastym
duszącym się we własnym
sosie.
Sos, o losie
jest, choć duszny, znany i bezpieczny
na pozór się być zdaje, mimo, że się serce kraje,
iż przygód stąd nie dosięgnie.
Choć może czas coś jednak dopomoże.
Może ten czas nas w końcu dogoni, i z tej kokonii wygoni,
na świat.
Na pole, dwór, czy jakikolwiek twór
oddychający.
Powietrzem innym, niż wymyślone
przez małe dziewcze
lekko szalone, choć nie specjalnie
tak tylko przez nieuwagę,
zbyt małą, lub dużą nadmierną rozwagę,
coś jakby niemocą nasiąkłe się mieni.
Czas by już dać mu powiać w przestrzeni,
w której się zgubi, uleci, zniknie, nie wróci.
I niech się nikt nie waży tęsknić, bo się pokusi
przywiać na powrót.
Niech leci.
Straszyć i gonić inne duże dzieci.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Który dałeś i zabrałeś

Rozmowy z i